W kolejnej odsłonie cyklu „zza kulis”, w którym ujawniamy to, czego nie widać na scenie: jak organizujemy nasze pokazy fireshow, historie z tras, festiwali i realizacji, opowiemy Wam o naszych największych ogniowych wpadkach.
Co może pójść źle?
Wpadki, błędy, fuckupy zdarzają się w każdej branży i działalności. Jest w nas wyjątkowa ciekawość na tę sferę. W Internecie rekordy popularności biją kompilacje, w których coś komuś nie wychodzi. Upadki sportowców, potknięcia super modelek na wybiegach… cóż w końcu poślizgnięcie się na skórce banana to kanoniczny motyw w komedii. Lubimy śmiać się z czyichś upadków. Tych także nie zabraknie w naszej kompilacji TOP 5 wpadek w historii występów Mamadoo.
Jednak wpadki to nie tylko upadki. To także błędy organizacyjne: po naszej stornie lub po stronie organizatorów danego wydarzenia – i te, mimo doświadczenia się zdarzają. Pokaz ogniowy jak każdy inny, który dzieję się na żywo niesie wiele ryzyk potknięć, pomyłek i błędów. Cała sztuka tkwi w tym, żeby je przewidzieć i ich uniknąć. To jednak, dzieje się z czasem. Współgranie różnych elementów takich jak choreografia, muzyka, światła i ogień to przy większych realizacjach praca kilku osób, która musi być doskonale dograna. Szczególnie w przypadku festiwali jest to spore wyzwanie. Wypadki to też ten aspekt naszej pracy, który często najbardziej Was – jako publikę frapuje: czyli poparzenia. Profesjonale zajmowanie się tańcem z ogniem to ciągłe dążenie do perfekcji i poznanie tego, jak zachowuje się ogień w różnych warunkach i okolicznościach, a przez to minimalizowanie możliwości poparzenia się. Nie oszukujmy się jednak: to ryzyko istnieje i do wypadków dochodzi. Nawet, jeśli stanowi to promil sytuacji, mamy za sobą setki pokazów i kilka bardziej poważnych sytuacji na koncie. Ze względu na specyfikę branży, drugą kategorię wpadek stanowić będą poparzenia – nas występujących. Nigdy! Absolutnie nigdy nie podejmujemy w pokazach żadnych działań, które mogłyby nieść ryzyko poparzenia kogoś z publiczności.
Numer 5. Król Szos w błocie, czyli uważaj na skróty.
Było gorące lato, kiedy jechałyśmy na pokaz promujący na plaży znana markę napojów. W drogę wybrałyśmy się prywatnym samochodem – żółciutkim.. zwanym „Os Król Szos”. Gdy zapytałyśmy o drogę do plażowego klubu, ktoś z miejscowych poradził nam skrót, dzięki któremu miałyśmy uniknąć korków w popularnej i zatłoczonej wakacyjnej miejscowości. Doskonale! Nie pamiętałyśmy, że w ubiegłym tygodniu nad Pomorzem przewinęła się seria burz. Skrót okazał się rzeczywiście pusty. Nie bez powodu. Droga była totalnie nie przejezdna, o czym przekonałyśmy się kiedy nasz Król Szos – dość pokaźnie zapakowany ogniowymi sprzętami – utknął w błocie. Nikogo do pomocy, za godzinę powinnyśmy zjawić się w miejscu pokazu, pchanie i gazowanie nie daje żadnych rezultatów. Po godzinie walki, z użyciem gałęzi i kamieni umorusane w błocie po łokcie, w końcu uwolniłyśmy auto i błotne księżniczki mogły pomknąć na swym rumaku na pokaz. Klient był nieco skonsternowany, zanim zmyłyśmy ślady walki w łazience. My cieszyłyśmy się, że udało nam się dojechać na czas. Wniosek: skróty – niekoniecznie!
Numer 4 Video promocyjne w skarpetach frotte i pomarańczowy hit sezonu
W CSK w Gdańsku kręciłyśmy nasz materiał promocyjny. Było sporo przebieranek. Industrialna przestrzeń, mimo wiosennej aury na zewnątrz, była chłodna i pamiętam, że umierałam z zimna mimo płonących sprzętów. Nie wiem czy to opary płonącego paliwa czy skupienie na układach, ale jak okazało się na zmontowanym materiale, większość ujęć nakręciłam w pełnym stroju: gorsety, tiulowa spódniczka) oraz w okropnych, pomarańczowych skarpetach frotte, na które założone miałam, jak gdyby nigdy nic, baletki. Wprawne oko wyłapie to w naszym video Be our guest.
Najgorzej jest zapomnieć części stroju, na przykład butów, na pokaz. Przejdzie to niezauważone jeśli buty są w ciemnym kolorze, natomiast jeśli w tym sezonie zimowym zdecydowałaś się na kozaki wściekle pomarańczowe… możesz nieco odstawa od reszty grupy:
Numer 3. Breakdance, czyli taniec na głowie
Czasem klient życzy sobie, aby nasz pokaz odbył na scenie. Scena dodaje animuszu, natomiast jest mały problem: podczas pokazu ze sprzętów na ziemię spływa niewielka ilość paliwa, która się nie wypala. Sprawia to, że podłoże sceny robi się śliskie jak lodowisko. Mamy na to patenty i potrafimy się chronić przed malowniczymi jaskółkami, wślizgami itp. Gorzej, jeśli klient na pomysł sceny wpada w ostatnim momencie i nie zdąży nas o tym uprzedzić. No cóż pokaz trzeba wykonać, będziemy ostrożne. Zazwyczaj najbardziej niekomfortowe są ostatnie numery – wtedy paliwa na scenie jest już sporo – wyparuje ono w ciągu kilkudziesięciu minut, ale podczas pokazu robi to efekt wylanego na linoleum oleju… Na tym pokazie nie wywinęłyśmy fikołka na końcu, ale w pierwszym wyjściu. Kinga wywinęła nie jednego, ale dwa orły: jednego po drugim. Z wdziękiem i poker face wstała po pierwszym, lecz kiedy historia powtórzyła się z kolejnym krokiem: widziałyśmy na jej twarzy drgającą wargę i trzęsące się z powstrzymywanego śmiechu łopatki. Całej reszcie też trudno było zachować powagę. Na szczęście ten numer utrzymany był w komediowym stylu, więc mogłyśmy pozwolić sobie na wesołość. Choć prawdę mówiąc mogło być nie wesoło przy takim upadku. Resztę pokazu wykonałyśmy poruszając się na śliskim podłożu niczym Japonki w sandałach gejszy.
Numer 2. Przymusowa zmiana fryzury
Poparzenia i podpalenia się zdarzają, szczególnie na początku, kiedy jeszcze nie wiadomo, czego można się spodziewać po ogniu. Z doświadczeniem przychodzi wiedza na temat, tego jak zachowują się płonące sprzęty w różnych temperaturach i warunkach atmosferycznych. Zanim jednak do tego doszłyśmy nasze drobne wypadki zmuszały nas do zmian fryzur (lansowałyśmy wygolenia nie z pędu za modą, ale z konieczności) czy też do prezentowania dość ekstrawaganckich wypalonych rzęs i brwi. Pozytywny efekt uboczny? Doskonale wydepilowane przedramiona 😉 Depilacja ogniem? Ktoś reflektuje?
Numer 1. Klątwa FETY
Są takie wydarzenia, na których szczególnie Ci zależy – w rodzimej miejscowości, kiedyś odwiedzałaś je jako publika, teraz przychodzi dzień, w którym stajesz po stronie artystów. Naprawdę chcesz żeby wszystko wypadło doskonale. Grupa dała z siebie wszystko w ostatnich tygodniach: próby 3 razy w tygodniu, wszystko dograne, plan domknięty na ostatni guzik. Będzie pięknie! A jednak. Naszą grupę dopadła klątwa tego jednego festiwalu: Międzynarodowego Festiwalu Teatrów Plenerowych i Ulicznych FETA w Gdańsku. Pierwsza FETA Mamadoo – nie za dobrze: w środku pokazu przestał działać generator prądu – pokaz kończyłyśmy do ciszy. Druga FETA – dramat: odtwarzacz muzyki technicznego pozamieniał kolejność utworów. W panice rzucałyśmy płonące wachlarze, żeby wyjść na numer poi, który miał być dopiero na końcu. Ubrane w jeden strój zdzierałyśmy go czym prędzej, kiedy okazywało się, że właśnie zaczynał się numer piąty zamiast trzeciego, finałowa cześć była druga, środek na końcu… uffff. Wizualizacje szły swoim trybem muzyka swoim, w końcu i one padły a na ekranie pokazał się jakże teatralny znaczek Windows 2004 a następnie widok pulpitu z komputera technicznego. Z tego chaosu nie dało się wyjść z twarzą. Jest jednak Happy end – klątwę FETY przełamałyśmy za trzecim razem dając perfekcyjny pokaz – nuda … nic tym razem nie poszło źle.
Zawsze za priorytet mamy bezpieczeństwo widzów, dlatego ile by nie wyliczać naszych wtop, ten aspekt nigdy, w naszej kilkunastoletniej karierze, nie uległ najmniejszemu uchybieniu. Taniec z ogniem, jak każda dziedzina sztuki, wymaga doświadczenia, uważności i treningów. Dużym atutem dla grupy są też umiejętności organizacyjne i przewidywanie tego, co może pójść nie tak. Niektóre wpadki są śmieszne, inne niweczą długotrwałe przygotowania, wszystkie pozostają w pamięci i budują grupę nie mniej niż sukcesy. Trzeba mieć do nich dystans i wyciągać wnioski z błędów. I jak mówi napis na kubku: „Padłaś? Powstań. Popraw koronę i zasuwaj dalej”;)
Keep it Hot!